Polscy znawcy filmografii uwielbiają sobie troszeczkę popsioczyć na polskie filmy, zwłaszcza te nowe i hasztagowane, jako "#komedieromantyczne"
Nic dziwnego, bo jak dobrze wiemy prostym narodem jesteśmy, wiec rzadko wypuszczamy dramaty - bo zbyt ciężkie. Z kolei na wysoko budżetowe filmy z świetlnymi mieczami i smokami, które nie będą wyglądały jak w filmie o Wiedźminie, z Miśkiem Żebrowskim, pozwolić sobie nie możemy. Wiec co chwila spod naszych rąk wypływa masa komedii. A że niestety dobrej polskiej komedii nikt nie widział od dawien dawna, to czemu by tu dla urozmaicenia nie wpleść jakiegoś romantycznego wątku? Nawet jeśli nikogo nie rozśmieszy, to może ktoś będzie płakał ze wzruszenia, albo pójdzie do kina, bo aktor znany i przystojny.
Jako, że rzekomo sukcesem była romantyczno-świąteczna-komedia z super popularną obsadą, na która połowa z nas rzyga, to czemu by tak nie zrobić drugiej części?! Bo polscy twórcy mają tendencje do przedobrzania i jeżeli jakiś film ma choć małe predyspozycje i nie okazał się gniotem, to koniecznie trzeba nagrać kolejną część.
I oto mamy Listy do M 2, z tą jakże oryginalną nazwą, ale przecież nikt z nas nie mógł liczyć na "Listy do M: Przebudzenie mocy", wiec co ja się tam będę czepiał.
O dziwo (może niekoniecznie, bo ja tam jednak wiedziałem, że to się sprzeda) ludzie walili do kin drzwiami i oknami, tak, że mimo, iż od premiery minęło sporo czasu, to i tak musiałem