czwartek, 3 grudnia 2015

Polskie komedie romantyczne, czyli Listy do M 2

Polscy znawcy filmografii uwielbiają sobie troszeczkę popsioczyć na polskie filmy, zwłaszcza te nowe i hasztagowane, jako "#komedieromantyczne"
Nic dziwnego, bo jak dobrze wiemy prostym narodem jesteśmy, wiec rzadko wypuszczamy dramaty - bo zbyt ciężkie. Z kolei na wysoko budżetowe filmy z świetlnymi mieczami i smokami, które nie będą wyglądały jak w filmie o Wiedźminie, z Miśkiem Żebrowskim, pozwolić sobie nie możemy. Wiec co chwila spod naszych rąk wypływa masa komedii. A że niestety dobrej polskiej komedii nikt nie widział od dawien dawna, to czemu by tu dla urozmaicenia nie wpleść jakiegoś romantycznego wątku? Nawet jeśli nikogo nie rozśmieszy, to może ktoś będzie płakał ze wzruszenia, albo pójdzie do kina, bo aktor znany i przystojny.
Jako, że rzekomo sukcesem była romantyczno-świąteczna-komedia z super popularną obsadą, na która połowa z nas rzyga, to czemu by tak nie zrobić drugiej części?! Bo polscy twórcy mają tendencje do przedobrzania i jeżeli jakiś film ma choć małe predyspozycje i nie okazał się gniotem, to koniecznie trzeba nagrać kolejną część.
I oto mamy Listy do M 2, z tą jakże oryginalną nazwą, ale przecież nikt z nas nie mógł liczyć na "Listy do M: Przebudzenie mocy", wiec co ja się tam będę czepiał.
O dziwo (może niekoniecznie, bo ja tam jednak wiedziałem, że to się sprzeda) ludzie walili do kin drzwiami i oknami, tak, że mimo, iż od premiery minęło sporo czasu, to i tak musiałem
zarezerwować bilet, by nie okupować najniższego rzędu.
Coś mnie jednak (w sporej mierze pozytywne opinie i fakt, że chciałem być romantyczny, a nie ma nic bardziej romantycznego od zabrania dziewczyny na film romantyczny właśnie, no nie?) skusiło by osobiście wszystko to sprawdzić. I jak było?


O czym film jest ogółem?
Wielowątkowość. Sam straciłem rachubę ile historii w sumie wpleciono w film. Jak wiadomo jedne wciągnęły mnie bardziej, w inne nie specjalnie się wczułem. Jednak przyznać muszę, że żadna mnie nie zanudziła. Nie modliłem się w duchu, by dana scena, wątek, się już skończyła... i to wcale nie dlatego, że się nie modlę, a po prostu nie czułem takiej potrzeby. Dzięki ci Boże!

Świątecznie?
Świątecznego klimatu ku mojemu zdziwieniu nie było tak wiele, jak mógłbym się spodziewać. Może to i dobrze, że oszczędzono nam śpiewania kolęd, wpierdalania wigilijnych potraw, a wszystko ograniczono do Karolaka latającego w przebraniu mikołaja, śniegu i świąteczne ozdobionej warszawskiej galerii. Bo po co kolejny film o świętach, skoro Kevina można obejrzeć jeszcze ze dwadzieścia razy?

                                                                        


Komedia?
No, nie powiem... nie osikałem się ze śmiechu, co było absolutnie przewidziane, jednak "na tle humorystycznym", że tak to ujmę film spełnia swoją rolę. Oszczędzono nam bowiem Szyca i tych super, he, he (nie)śmiesznych żarcików, które tak uparcie kładzie mu się na język - brak prymitywnego humoru.
                                                                                

Czy romantyczny?
Owszem. Jednak chwała i cześć twórcą za to, że wątki romantyczne, jak na (no kurwa, nie oszukujmy się) film romantyczny nie były przewodnim motywem filmu.
W drugiej części bowiem, poruszono kilka ciekawych (nie spodziewałem się) wątków i poważnych spraw. Co prawda nie są one super oryginalne, nie zasługują na miano dramatu, jednak dodają produkcji sporo sensu.

Jak wrażenia?
Pozytywne. Jako, że o pierwszą część się otarłem, mogę powiedzieć, że druga bardziej trafiła w mój gust. A co jest ogromnym plusem nie widzę tego "na siłę" z którym to przeważnie robione są kontynuacje polskich komedii i nie tylko. Mimo wszystko droga obsada też spełnia swoje funkcje.
Sądzę, że z czystym sumieniem mogę Listy do M polecić jako komedie, jako film romantyczny, jako coś rodzinnego i świątecznego i jako coś nowego i innego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz