wtorek, 20 października 2015

Bajka o weganach i drapieżnikach.

Mógłbym sobie obiecać. Mógłbym się zarzekać, że z dala będę trzymał się od wegan, jak i wszelkich obrońców zwierząt. Mógłbym wmawiać sobie, że jestem bezstronny, że mnie to nie interesuje. Mógłbym też nie napisać o tym notki, ale napisałem.
Kocham swojego psa, gdy grzeje mnie w nocy w nogi, gdy przychodzi usiąść obok mnie, gdy jestem sam w domu. Kocham go znacznie mniej, gdy ciągnie mnie na spacer w deszczowy dzień. Kiedy ja z nim nie wyjdę, a on w efekcie buntu i niewypróżnionego pęcherza narobi mi na dywan. Nie lubię kota mojej mamy tak, jak i on nie lubi mnie.
Nie kocham wszystkich zwierząt, nie jestem weganinem, tak jak i miłośnikiem mięsa też nie. Podsumowując wiec, stoję po "dobrej stronie", a mianowicie siedzę na dupie i patrze na rozległy ocean, zachody słońca i skarpę z której to weganie spychają zwolenników mięsa, ale w efekcie spadają sami, bo jak to weganie - umierają z głodu i nie mają siły. Więc to drapieżniki strącają słabszych w przepaść krzycząc "This is kaszanka!"

Mimo, że ową historyjkę podkolorowałem, to i tak wygląda ona niemniej zabawnie. A wszystko zaczyna się od ogólnie rozpowszechnianego weganizmu. Gdzieś tam wśród społeczeństwa zaczęli funkcjonować ludzie, którzy świadomi tego w jakich warunkach trzymane są zwierzęta i jak wygląda ich ubój, zrezygnowali z pokarmów pochodzenia zwierzęcego. Żyli sobie tacy weganie w swoim małym światku, który z czasem to zaczął się rozrastać, a w efekcie tego niektórzy z nich, niczym Świadkowie Jehowy, postanowili szerzyć weganizm. Mimo tego żaden z nich nie wszedł mi do domu z sałatka i nie kazał przestać jeść mięsa, za to nikomu pozornie nie wadząc siedział sobie na swoim instagramie czy tam blogu dodając zdjęcia #vege jedzenia.

Niestety w szeregi facebookowych wege grup, gdzie omawiano właśnie "pomysł na makaron ze szpinakiem" zaczęli wkrawać się obrońcy mięsnych sklepów.
Kiedy to Kasia dodała zdjęcie swojego #vege obiadu, Marek postanowił dodać na wegańską grupę fotę swojego schabowego z ziemniaczkami, ładnie dopisując "ja jem, a wy zdychacie z głodu", oczywiście dyskretnie pomijając fakt, że obiad zrobiła matka. Za Markiem poszedł Darek i Sebastian z kolegami, którzy to skakali z notki na blogu o wegańskim żarciu na notkę o kosmetykach nietestowanych na zwierzętach, z otwartym w drugiej karcie pornhubem, szukając kolejnej grupy trawojadów na fejsie. Z czasem drapieżniki ewoluowały i prócz dodawania zdjęć, zaczęły zbierać argumenty. Poczynając od tych, że człowiek od zawsze poluje, poprzez "nie uratujecie świata" "sałata też czuje", aż do "umrzecie z głodu i braku witamin". Bo facet musi mięso jeść, bo bez mięsa to chude pizdeczki, a Sebkowi od tego mięcha to nawet przybyło parę centymetrów w bic... w bandziochu.
No i tak banda lwów i tygrysów z intelektualną sałatką w czaszce, ogniem i mieczem bije wegan po dupskach. Z kolei żaden weganin od ognia i miecza internetowej nienawiści nie umarł, tak jak i z głodu. Dalej wytrwale hasztagował żarcie na instagram i udostępniał filmy z uboju zwierząt, a mięsożercy dalej pluli jadem.

I w gruncie rzeczy wszystko kończy się całkiem sensownym morałem, bo trzeba wiedzieć, że wszędzie tak, jak są przeciwnicy, znajdą się zwolennicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz