wtorek, 4 sierpnia 2015

Grube świnie.

Akceptacja siebie, swojego wyglądu jest naprawdę świetną sprawą, która wbrew pozorom nie prowadzi do pychy, samozachwytu i masturbacji do własnych zdjęć. Mimo wszystko zwiększa nasze poczucie własnej wartości, czy sprawia, że jesteśmy bardziej pewni siebie. Wiedząc, że nie wyglądamy jak jednookie widmo, czy Steve Buscemi, stajemy się pewniejsi w kontaktach z ludźmi, a co za tym idzie łatwiej jest nam, dajmy na to znaleźć pracę.
Jednak to nie wygląda tak, że jedni rodzą się będąc Scarlett Johansson, a inni są brzydkimi wiejskimi dziołchami z wąsem do końca swojego istnienia i podczas rozkładu również.
Samoakceptacja jest rzeczą nad którą możemy, powinniśmy pracować. Jeśli my uważamy siebie za nudnych, nieatrakcyjnych, głupich, to czemu społeczeństwo ma spostrzegać nas inaczej. To wszystko wygląda troszeczkę inaczej i nie polega na tym, że stojąc przed lustrem stwierdzimy "Dobra, jestem spoko. Mogę siebie zaakceptować", bądź też na tym, że na komentarz pod naszym fejsowym profilowym o ambitnej treści "ślicznie", tym razem nie zaprzeczymy.
Samoakceptacja to długa i kreta droga, którą każdy z nas pokonuje w innym tempie, którą jedni przechodzą pieszo, drudzy przejadą samochodem, czy konno.
Bez względu na to jak się za to zabierzemy, wiąże się to z pewnego rodzaju pracą, której niektórzy z nas nie potrafią się podjąć, bo jednak, żeby gdzieś dojść trzeba ruszyć dupsko.
Tu właśnie pojawia się pewien problem. Są ludzie, którym bardzo daleko do akceptacji siebie i nie chodzi tu o ich charakter i o to, że pod tym względem są amebami, które nad odpowiedzią, która brzmi "nie wiem" muszą uraczyć nas pięciominutową ciszą. Chodzi mi tu tylko i wyłącznie o wygląd. Możecie moją opinie brać do siebie, bądź nie i brać mnie za chama, który skupia się na wyglądzie, albo za wujka dobrą radę, który chce Wam coś jednak przekazać.
Ostatnimi czasy w naszym leniwym społeczeństwie, które jest zbyt leni... zapracowane, by w ciągu roku przeczytać pięć książek, pojawiają się osoby, którym nie podoba się swój własny wygląd, co w sporej mierze opiera się na ich tuszy. Najgorsze jest to, że nie są to panie po porodzie, a trzynastoletnie dzieciaki. Swoją nie akceptację, a raczej skrajną nienawiść w stosunku do siebie wylewają coraz częściej do internetu. Są również i tacy, którzy przy każdej sposobności dzielą się po raz kolejny ze swoimi znajomymi stwierdzeniem "ale jestem gruba".
Tu już nie chodzi o to, że owe osoby potrafią się samookaleczać z tego właśnie powodu, ponieważ ich otyłość jest przecież rzeczą, której nie da się zmienić, bo tacy się urodzili. Bardziej irytuje mnie fakt, że bardziej walczą one o uwagę i akceptacje innych niż o swoją własną, bo przecież żadne z nich stwierdzając publicznie, że jest brzydkie, nie liczy na "masz kurwa racje, zrób coś z tym!", a na głupie, wręcz wymuszona "nie prawda, nie jesteś". Te teksty, które podrzuca nam własne, moralne sumienie, sprawiają, że te tłuste iksy i igreki, myślą sobie, że nie wyglądają tak, źle i w sumie nie powinny pałac do siebie taką nienawiścią. Bo skoro ktoś stwierdził, że nie są brzydkie, to... gówno prawda!
W tej chwili możemy być na siebie źli, że nasz "człowiek ziemniak", postanowił nic nie robić sobie ze swojej otyłości, dosyć sporej otyłości, tylko dlatego, że stwierdziliśmy, że jest okej, a mało tego uraczyliśmy go kolejnym kłamstwem, gdyż w rzeczywistości twierdzimy inaczej.
Przecież nie możemy mu powiedzieć, że jest... no, nie wiem... troszeczkę oty... że jest spasioną świnia i skoro on sam czuje się z tym źle to powinien nad sobą popracować. Ale i tak tego nie zrobimy, bo biedactwo zamknie się w swoim pokoju i chwyci za swoje "żyletki przyjaciółki", a my nie chcemy zrobić mu krzywdy, nawet jeśli on krzywdzi się kolejnym w tym tygodniu dużym zestawem z McDonald's.
Ale co tam, bo "ty Kuba, po prostu faworyzujesz te chude anorektyczne dziwki, które wpierdalają sałatę i śmieją się z każdego, kto waży więcej niż 50 kilo!!!"
Jeśli owe panny nie sapią jak maratończyk po wejściu na czwarte piętro i nie próbują dowartościować się "nie jesteś gruba, co z tego, że ważysz sto kilo", to chyba je faworyzuje.
Tak wiec jeśli jesteś osobą otyłą, podkreślam słowo otyłą, a nie masz chorą manie na punkcie wystających żeber i pragniesz zostać "motylkiem", bądź "pro-aną", poprzez niejedzenie niczego, to popracuj nad sobą.
Jeśli coraz częściej insynuujesz, że jesteś zbyt gruby/a, a gdy ktoś stwierdzi, że nie, czujesz się dowartościowany/a, spraw, by z Twoich ust więcej nie padło "jestem grubasem".
Jeśli odczuwasz problem związany ze spadkiem formy i wzrostem tuszy, spraw, by nie postąpił.
Jeśli kiedykolwiek ktoś stwierdzi w Twojej obecności, że jest gruby, bądź zapyta wprost, powiedz mu prawdę.
Jeśli się nie akceptujesz, to zrób coś z tym i nie wymagaj tej akceptacji od innych.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz